Każda droga, każdy szlak ma swój początek i koniec, w zależności z której strony zaczynamy naszą drogę. Tego dnia ruszyliśmy do uzdrowiskowej miejscowości Świeradów – Zdrój w poszukiwaniu punktu początkowego Głównego Sudeckiego Szlaku.
Skoro świt naszą wędrówką żegnamy się z Górami Izerskimi i czerwonym szlakiem podążamy ku miastu, szlak biegnie koło najdłużej hali spacerowej na Dolnym Śląsku. Hala wybudowana została z drewna, imponuje swoim rozmiarem oraz precyzją wykonania elementów ozdobnych, smak wody uzupełnia wspaniałość tego zabytku (jest pyszna). Przy głównej drodze w Świeradowie – Zdrój znajdujemy „kropkę”, czyli punkt, w którym zaczyna/kończy się GSS. Szczęśliwie udaje nam się zdążyć na autobus do Jeleniej Góry. Pogoda w ten dzień nam dopisała, po krótkim spacerze jeleniogórskimi uliczkami i zjedzeniu najlepszej pizzy w mieście ruszyliśmy w dalszą drogę do Kowar komunikacją zbiorową, po drodze zza szyby autobusu podziwiamy widoki. Przez cały czas wycieczki przez myśl mi nie przyszło że na parkingu, gdzie zostawiliśmy nasze autko może go już po tylu dniach nie być, ziarnko niepewności zasiał w nas kierowca autobusu. Ziarnko nie wykiełkowało, a czarna strzała dzielnie zniosła trud rozłąki na obcym dla niej parkingu.
Spakowani ruszamy dalej, postanowiliśmy trochę pooddychać radonem w nieczynnej już kopalni uranu. Sztolnie Kowary to prywatna własność, w której to prowadzone jest sanatorium oraz na powierzchni hotel, średnio co godzinę wpuszczane są grupy turystyczne na ścieżkę dla zwiedzających. Inhalacja była udana, przewodnik ciekawie opowiadał o historii tego miejsca, jednak całokształt prezentacji kopalni nie zachwyca, a chodzi mi o końcówkę zwiedzania gdzie przewodnik zaprasza nas na pokaz laserowy, tylko po co ja się pytam.
Odpoczynek i nocleg po całym dniu podróży się zaplanowaliśmy w bacówce na Przełęczy Okraj, gdzie miło spędzamy czas przy rozpalonym kominku w gronie nowo poznanych wędrowców.